Odwiedzając ostatnio Tea Club w Plazie nie mogłam się oczywiście powstrzymać przed kupnem herbatki. Szczególnie, że wypatrzyłam ciekawe gunpowdery (zielona herbata z liśćmi zwiniętymi w drobne kuleczki, zazwyczaj mocniejsze napary). Dawno nie widziałam tak dużego wyboru tego typu herbat. Będę musiała następnym razem przetestować coś co kryje się pod nazwą „sorbetów” herbacianych.
Tymczasem poniżej macie reportaż z mojego testowania dziwnej zielonej herbatki. Czemu dziwnej? To już kolejna zielona, która po zaparzeniu ma czerwony kolor;). Liście tego gunpowdera są bardzo drobne i nie nabierają objętości jak wcześniej pite przeze mnie gunpowdery z Aromatu. Po otworzeniu herbatki w domu zdziwiłam się niezmiernie, bo oprócz podstawowej guarany w herbacie znaleźć można także czerwoną porzeczkę (ją będę obwiniała o specyficzny smak, z którym przy pierwszym parzeniu miałam problem), drzewo sandałowe, pieprz brazylijski i… cząstki buraka oraz płatki bławatka. Czyżby burak nam tak zabarwił napar?
Napar ma dużo bardziej agresywny zapach niż zielone herbaty zazwyczaj. Wyczuwalne są aromaty dodatków (pieprz, drzewo sandałowe może). Tymczasem w smaku silnie dominuje burak i porzeczka, lekko cierpko (niektórzy mogą zechcieć w efekcie herbatę słodzić). Moje pierwsze zetknięcie z herbatą było negatywne. Nie przypadam za herbatami, które mają inną kompozycję zapachową niż smakową (nie zobaczycie mnie pijącej herbaty np. z czekoladą), jednak barwa naparu mnie zainteresowała na tyle by spróbować ją zaparzyć ponownie. Gdy zaczęłam herbatkę, analizować popijając ją, to nawet polubiłam takie zestawienie.
No i nie zapominajmy o guaranie! To nie jest byle zielona herbata. Wypijesz wieczorkiem i rzeczywiście trzyma na nogach! Dobra alternatywa jeśli nie chcecie pić kawy, yerba mate jest za mocne, a czarnej herbaty wypiliście tyle, że już Was muli.
Tea Club