Jeżeli planujecie podróż do Londynu bądź po prostu ciekawi Was co takiego dzieje się w stolicy Wielkiej Brytanii jeśli chodzi o herbatę, to zajrzyjcie poniżej w relację z mojej krótkiej wyprawy.
Niestety, nie udało mi się odwiedzić wszystkich ciekawych punktów, które zaznaczyłam na mapie… Ale i tak, w jedno popołudnie (!), zahaczyłam o sześć herbacianych miejsc i jestem z siebie dumna:
Do pierwszego z herbacianych miejsc miałam kawałek drogi. Zaopatrzyłam się w Oyster Card i ruszyłam do metra, żeby szybko znaleźć się w okolicy sklepu Twinnings. Wiedziałam, że czeka mnie chwila spaceru, bo krótsze trasy między sklepami specjalnie pokonywałam pieszo (sumarycznie około 3 km), żeby napatrzeć się na życie w Londynie, zobaczyć jak wygląda miasto. Dopiero jadąc do Camden Town, do ostatniego z punktów podróży, wsiadłam ponownie do metra.
Spis treści
ToggleTwinnings
Jest to flagowy sklep marki Twinnings. Znacie ją na pewno ze sklepów: śliczne puszki, herbata głównie CTC. W tym sklepie znajdziecie jednak dużo więcej. Zobaczycie tu przeróżne rodzaje ich herbat, także taką o smaku buraka! Ten wybór mnie oczarował.
Sklep jest wąski, jakby wciśnięty między sąsiednie sklepy. Wygląda jak długi korytarz. Idąc wgłąb mija się półki z puszkami, a nad nimi obrazy.
Na wejściu znajdziecie regał pełen różnych rodzajów saszetek. Możecie nawet samodzielnie złożyć pudełko z herbatą z osobno zapakowanych herbat saszetkowych.
Są ciasteczka, są herbatki turystyczne (na pamiątkę z Londynu), są nawet kalendarze herbaciane na adwent (byłam tam w listopadzie). Oprócz herbat są też akcesoria różnego rodzaju.
W ostatniej sali jest najciekawiej! Tutaj znalazłam coś, czego się nie spodziewałam u Twinningsa: specjalistyczną herbatę sypaną. Ceny wyższe niż te w Polsce, więc nawet nie planowałam robić zakupów, ale sama obecność tych herbat to duży plus.
Poza tym w tej sali jest również „tasting room”, gdzie herbat można spróbować. Zaś wisienką na torcie są gabloty muzealne Twinnings ze starymi herbatami, puszkami, akcesoriami, zapiskami i historią marki.
Whittard of Chelsea
Whittard of Chelsea jest marką, którą w Polsce często widuję w TK Maxx, a także na lotniskach czy w sklepach za granicą. Są to ich cylindryczne puszki z herbatą o ładnym designie, które chce się kupić chociażby dla samego opakowania.
W sklepie, oprócz herbaty, znalazłam całą wyspę poświęconą czekoladzie: różnym jej rodzajom, piankom (marshmallow), a ukoronowaniem całości był ogromny kalendarz czekoladowy na adwent z gorącą czekoladą (45 funtów = ok. 230 zł). Mniam. W tym sklepie nie było kalendarzy adwentowych z herbatą ich marki, ale podobno istnieją ;).
Ponadto zawsze można spróbować jednej z trzech zaparzonych herbat (smaki i rodzaje herbat co jakiś czas się zmieniają) oraz obejrzeć pełną wystawę kolekcji związanej z Alicją w Krainie Czarów (moja ulubiona).
Niemniej w sklepie Whittard nie znalazłam nic herbacianie odkrywczego. Sklep zahaczyłam przypadkiem i oprócz czekolady oraz designu puszek to nie wydaje się on być warty specjalnej wycieczki.
Mad Hatters Afternoon Tea
Mad Hatters Tea było miejscem, które na start zaintrygowało mnie najbardziej. Ale też było najkrócej otwarte, bo zamykało się już o 16 (według Google Maps). Dotarłam tam 10 minut przed prognozowanym zamknięciem. Całość znajduje się w hotelu i jest to przepiękne wnętrze, częściowo w stylu zen, częściowo rustykalnym! Okazuje się, że o 16:00 działalność MHT się nie kończy! Tak naprawdę to wtedy zaczyna się tzw. „five o’clock”, czyli popołudniowa herbatka. A zatem nie musicie się stresować – można przyjść tu później.
W momencie kiedy tam byłam na stoły wjeżdżały zestawy przekąsek (i to na piętrowych paterach) stylizowane na Alicję w Krainie Czarów. Przepiękne! Niestety, dość drogie, bo aż 48 funtów = 246 zł za osobę!
Oprócz poczęstunku w zestawie jest nieograniczona herbata z asortymentu ich własnych mieszanek w klimacie Alicji w Krainie Czarów.
Trochę za drogo jak na wyjście bez okazji, chociaż rozumiem, że ceny są hotelowe. Mimo to warto zajrzeć, bo jest pięknie.
T2 Tea
Na pierwszy rzut oka sklep wyglądał podobnie do Whittarda. Marka jest mniej znana w Polsce, ale kiedyś mignęła mi na Instagramie i czymś zaimponowała. To się nazywa dobra reklama;). Dziś nie pamiętam nawet co to było, ale nazwę firmy zapamiętałam.
W sklepie było bardzo kolorowo, na głównym miejscu eksponowano akurat kalendarze herbaciane z herbatą sypaną za 20 funtów (ok. 100 zł). Wszędzie dookoła dużo ceramiki angielskiej w stylu współczesnym, a zatem modernistyczne filiżanki i czajniczki wiodą prym.
Poza tym całe ściany są pełne różnokolorowych pudełek z herbatą z wielkimi T2 na boku. Znajdziecie wśród nich zarówno herbaty sypane z dodatkami, jak i klasyczne. Ale poza herbatami w asortymencie jest też dużo herbacianych gadżetów, zestawów startowych, kosmetycznych, bombek herbacianych… tak by trafić do współczesnego klienta.
A za ladą ogromna flaga brytyjska złożona z puszek T2 i informacje o tym jak wytwarzana jest herbata (od fazy przygotowania liści aż po krok pakowania).
Warto zauważyć, że dużo miejsca w sklepie zajmuje matcha wraz z różnymi klasycznymi i nowoczesnymi akcesoriami do jej zaparzania. Ale nie tylko ta czysta! Znajdziecie tutaj też między innymi soloną matchę milkshake, matchę berry ripple i tumeric boost, który co prawda jest proszkiem, ale już nie matchą:).
W ofercie są również herbaty klasyczne premium oznaczone jako „rare and special teas” – mają też odpowiednie ceny. Są one pakowane w już mniej krzykliwe, czarne puszki.
Co mi się spodobało na wyjściu to potykacz zapraszający do ich herbacianej społeczności. Wiem, że budowanie społeczności dookoła marki to zabieg marketingowy, ale zawsze tego typu ruchy wydają mi się sytuacją gdzie i marka i ludzie wygrywają. Bo przecież zawsze warto szukać innych osób pasjonujących się tym samym co my:).
Pewnie nie kupowałabym tu herbaty, ale gadżety herbaciane i społeczność mogłyby już mnie skusić:).
Postcard Teas
To miejsce zostało mi polecone przez Wojtka z TheTea. Wspomniał, że założycieli zna… choć jeszcze nie miał okazji zobaczyć ich osobiście. Jechałam tam więc z pozdrowieniami:).
Już z zewnątrz sklep wyglądał inaczej. Widać było ceramikę azjatycką zamiast angielskiej, a także mniej krzykliwych kolorów niż w poprzednich sklepach.
W środku, po lewej stronie, znajdziecie regał z herbatami w metalowych cylindrycznych puszkach. Herbaty sprowadzane są z małych plantacji. Ceny są podane za herbatę w puszce (ok. 7-48 funtów = 35-245 zł) lub za uzupełnienie puszki (ok. 4-45 funtów = 20-230 zł). Tym sposobem zachęcają Cię byś przyszedł z pustą puszką i użył ją ponownie. Przy każdej puszce jest informacja o pochodzeniu herbaty oraz opis jej profilu smakowego i zapachowego.
Dodatkowo można też kupić herbaciane pocztówki, czyli pudełka z grafikami z herbat z daną herbatą w środku, które w naszym imieniu sklep nada do wybranego odbiorcy.
Herbaty, które najbardziej mnie zainteresowały były, niestety, wtedy poza moim budżetem.
W sklepie ktoś akurat popijał herbatę, więc trochę się speszyłam i, po przekazaniu pozdrowień oraz podpytaniu o historię herbaciarni, uciekłam dalej w podróż. Niemniej jest to miejsce, które będę chciała odwiedzić ponownie, jeśli znów zawędruję do Londynu! A może skuszę się na to, by coś od nich zamówić do Polski? 🙂
Mei Leaf
Mei Leaf działa zarówno jako herbaciarnia, jak i sklep z wysyłką online. Zaś dzięki swojej działalności na YouTube ma w Polsce dość sporą grupę fanów. Charyzmatyczni właściciele prowadzący kanał, na który regularnie wrzucają materiały o herbatach, dodatkowo przetykając to promowaniem swojego sklepu, robią świetną reklamę tej marce.
Gdy dojechałam na Camden zaczęło robić się już ciemno. Muszę przyznać, że z opowieści jakie słyszałam spodziewałam się czegoś innego niż po prostu ulicy pełnej sklepów. W mojej głowie Camden Town było czymś idącym bardziej w kierunku targowiska… No cóż, po tym lekkim rozczarowaniu po wyjściu z metra, szybkim krokiem udałam się w kierunku gdzie powinna być herbaciarnia.
Na miejscu, ku swojemu zdziwieniu, znalazłam trzy połączone ze sobą sklepy, przenikające się nawzajem. Wszystkie trzy to powiązane ze wschodem biznesy/marki. To, co widać poniżej na zdjęciach to: Mei Leaf, AcuMedic Clinic z marką Sinensis, a w tle jeszcze są gabinety i apteka medycyny chińskiej. Mei Leaf, choć wyodrębniony kolorystycznie, w środku nadal przenika się z tym wszystkim.
Wchodząc do Mei Leaf trafiamy do części sklepowej. Po lewej wystawione są herbaciane akcesoria marki Mei Leaf. Miło było w końcu obejrzeć na żywo te wszystkie zachwalane rzeczy. Poza przyjrzeniem się chciałam także przetestować Gong Fu Guru, co udało mi się zrobić chwilę później.
Okazało się, że Mei Leaf korzysta z patentu, który kiedyś mi się przyśnił i jest on przeznaczony dla części delikatnych akcesoriów: zamiast łapać do koszyka dany przedmiot wrzucasz tylko drewniany prostokąt z jego nazwą. Nie ma drewienek przed przedmiotem? Jest to równoznaczne z tym, że aktualnie nie ma tego do kupienia, a przedmiot jest wystawiony tylko po to, by cały czas prezentować istniejący asortyment.
Następnie, na środku, stoi regał z herbatami w klasycznych opakowaniach markowych pokazujących zarówno liście, jak i napar. Na dole regału każda z herbat jest opisana wraz z profilem zapachowym.
Idąc dalej wgłąb, naprzeciwko apteki, są miejsca przeznaczone do picia herbaty. Część z nich znajdziemy też w części sklepu AcuMedic. Te drugie wydają się być spokojniejsze. Siedząc w części Mei Leaf cały czas miałam trochę wrażenie siedzenia w poczekalni do gabinetów z tyłu.
Herbatę zamówić możemy na trzy sposoby: true brew (gong fu style), basic brew i iced tea (czyli schłodzony basic brew, nie należy mylić z cold czy ice brew). Po całym dniu w podróży (samolotem i na nogach w Londynie) postanowiłam posiedzieć tu chwilę i zamówić gong fu cha. Liczyłam na to, że dostanę gong fu guru i przetestuję. Udało się!
Zamówiłam herbatę Ruby Black, którą kiedyś miałam okazję spróbować od Mei Leafa w formie małej paczuszki 5/6 gram. Po chwili dostałam:
- szklany czajniczek z herbatą,
- cha pan (taca) z sitkiem i ręcznikiem,
- szklany cha hai (morze herbaty),
- szklaną czarkę z podwójnego szkła,
- termos pełen gorącej wody,
- instrukcję do zamówionej herbaty.
Oczywiście obsługujący mnie herbaciarz zapytał na start czy wiem co robić? Widząc tę herbacianą ucztę już przede mną z radością powiedziałam, że TAK:).
Gong fu guru i akcesoria
To, co widzicie na poniższym zdjęciu, jest starszą wersją cha pana Mei Leafa, aktualnie nie jest on już w sprzedaży. Obserwując w sieci ten cha pan miałam wątpliwości czy te oczka dobrze chłoną, więc specjalnie trochę porozlewałam podczas parzenia. Niestety, na powierzchni zrobiłam kałuże, gdyż nie jest dobrze perforowany. Nie ma sensu specjalnie sprowadzać go z UK, jeśli możecie sobie kupić jakiś taniej bliżej.
Za to pozostałe akcesoria były bardzo przyjemne. Mała szklana czareczka, czajniczek i cha hai są wygodne w użytku, ale nie różnią się niczym od akcesoriów dostępnych na dziś dzień w sprzedaży dla nas lub na Aliexpress.
Instrukcja
Instrukcja, którą dostałam do zestawu, zachwyciła mnie! Na jednej stronie A4 dostałam wszystkie informacje: o herbacie, o czasach i temperaturze parzenia, o akcesoriach w zestawie. Jest to jednocześnie wskazówka dla mnie jako odbiorcy, jak i ściągawka dla osoby zatrudnionej w herbaciarni o tym jak daną herbatę przygotować i podać.
Drugą połowę strony stanowiła analiza sensoryczna herbaty:
- spojrzenie na suche liście,
- zapach suchych liści,
- zapach mokrych liści/pokrywki,
- spojrzenie na napar,
- tekstura w ustach,
- smak,
- zapach pustej czarki,
- finisz,
- spojrzenie na mokre liście,
- ogólne odczucie.
Jak widzicie jest to dogłębna analiza, która pozwala wprawionym sensorykom porównać własne spostrzeżenia, a początkującym pomoże lepiej poznać herbatę. Ogromny plus!
Zakupy w Mei Leaf
Herbaty są tam dobrej jakości, ale w tych cenach spodziewałabym się czegoś rewelacyjnego. Jeśli jeszcze dorzucić do tego koszt przesyłki, to niestety nie widzę sensu robienia tam zakupów.
Za to na miejscu znalazłam coś czego nie miałam jeszcze na swoim herbacianym regale. Jest to tyci gaiwanik na 100 ml, z grafiką od Mei Leaf. Tak małego gaiwana jeszcze nie miałam! Mam tendencje do przywożenia z podróży herbacianych pamiątek, więc gaiwan wrócił ze mną jako pamiątka z Londynu (koszt 10 funtów = ok. 50 zł). Idealnie nadaje się do ćwiczenia różnych chwytów na gaiwanie.