Nie miałam w planach dziś przygotowywać wpisu herbacianego. Po całym dniu przygotowywania się do testu teoretycznego na prawo jazdy chciałam wcześniej pójść spać. Umyłam wszystkie herbaciane akcesoria i stwierdziłam, że zrobię sobie ostatnią herbatę na wieczór. Złapałam za saszetkę z próbką herbacianą z Chin, której nie udało mi się odszyfrować wcześniej. A co! Może po liściach rozpoznam herbatę?
Google Translate niestety nie dawał rady poprawnie odczytać i przetłumaczyć znaków na opakowaniu, więc nie miałam pojęcia co mnie czeka. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy po otworzeniu opakowania na talerzyk wysypały się… kwiatki! Były to czerwonolistne suszone główki kwiatów, które powalająco pachniały dzikim miodem. Mając już pewne podejrzenia pobiegłam, nadal upojona zapachem, do komputera. Tak! Miałam przed sobą kwiaty Śnieżnej Chryzantemy (Snow Chrysanthemum, Xue Ju Hua Cha, prawie 菊花茶).
Pamiętałam, że niedawno pisała o parzeniu podobnych kwiatów Ewa na Herbatniczku z okazji rocznicy bloga. Zanurkowałam w poszukiwaniu wpisu, by poznać czas i temperaturę parzenia. Przygotowałam wodę w okolicy 90-95 stopni Celsjusza. Wsypałam do dzbanka o pojemności 200 ml połowę kwiatków, czyli około 3-4 gram. Ustawiłam licznik na 5 minut. Zalałam i patrzyłam co dzieje się z naparem!
Na co zwróciłam uwagę w trakcie czytania wpisu, to fakt, iż kwiaty Złocieńca, które parzyła Ewa miały jasne płatki, moje czerwone. Jej napar był delikatny, żółtawy, a mój szybko ciemniał, kwiaty oddawały mu swoją czerwień. Herbatka ze śnieżnych chryzantem prezentowała się wizualnie przepięknie podczas parzenia. Kwiaty cały czas utrzymywały się na powierzchni wody i rozwijały swoje płatki.
Po zaparzeniu napar utrzymał swój miodowy zapach. Zdziwiło mnie to, że był tak bardzo intensywny jak na napar kwiatowy. W smaku wpierw nie mogłam doszukać się miodu, za to były obecne delikatne nuty kwiatowe. Miód z kolei bardzo wyraźnie pojawił się na języku, gdy wypiłam łyk lekko przestudzonej herbatki (ale jeszcze nie zimnej).
Napój jest dobry zarówno pity na ciepło, jak i na zimno (o dziwo, mi bardziej smakował przestudzony). Nie trzeba go słodzić. Wydaje się być, wnioskując z samego miodowego smaku, leczniczy. I rzeczywiście, jak poszukałam informacji, to okazuje się, że ma on obniżać gorączkę, pomagać na gardło. Nie należy jednak do napojów, które pijemy na rozgrzanie. Może być tym samym bardzo ciekawym rozwiązaniem na lato. Ma właściwości schładzające, i do tego można chryzantemę parzyć wielokrotnie.
Co do pochodzenia kwiatów to doczytałam, że rosną jedynie w górach Kunlun w Xinjiang. Chryzantemy te żyją tylko na odpowiednich wysokościach i kwitną raz do roku, w sierpniu. Zawierają 18 rodzajów aminokwasów i proteiny, które mają sprzyjać obniżeniu poziomu cukru we krwi, cholesterolu i chronić przed chorobami serca. Więc jeśli nie przekonałby kogoś przepyszny smak, to może skuszą go właściwości przypisywane tej herbatce?
[su_gmap address=”Kunlun Mountains”]
Te chryzantemy to właśnie to, czego chcę spróbować. Teraz widzę jak pięknie się prezentują w dzbanku. 🙂 Super! Smak mogę sobie tylko wyobrażać. 🙂 Kiedyś pewna polska firma miała w asortymencie herbatę z chryzantemami, usiłowałam kupić, w końcu napisałam, okazało się, ze już jej nie robią. Anno, Twój wpis bardzo zachęca do spróbowania, trzeba będzie się rozejrzeć. 🙂
Co ciekawe piłam ją późno i bardzo mocno czułam jej wpływ na organizm, mimo iż wypiłam tylko te 200ml. Więc coś w jej właściwościach na pewno jest;).