Rozpoczyna się jesień! Dla tych herbaciarzy, którzy nie chcą sięgać od razu po najmocniejszy kaliber gorących napojów herbacianych jest to idealny moment by zanurkować w herbaty Smocze!
Czemu Smocze? Jest to jedna z nazw herbat oolong. Herbaty te nazw funkcjonujących mają dość dużo, bo także: niebieskie, turkusowe, ulung, ale można znaleźć je także zakwalifikowane błędnie pod pu-erhy czy herbaty zielone. Skąd taka różnorodność błędów przy tych herbatach? Oolongi to herbaty, których poziom oksydacji potrafi być zróżnicowany. Znajdziemy wśród nich oolongi zielone o niskim poziomie oksydacji, jak Formosa Jade Oolong, smakujące kwiatowo i owocowo. Ale w ich kategorii odnajdziecie także wysoko oksydowane ciemne kuleczki liści, o zupełnie innych nutach smakowych. Smoczy przydomek zyskały one przez sposób wytwarzania. Ich liście naruszane są na krawędziach poprzez np. wytrząsanie w koszach. Niektóre z liści potem przypominają kształtem smoka. Mi osobiście bardzo kojarzą się ze smokiem z logo Klubu Fantastyki Druga Era:).
Za mną test czterech oolongów od Five o’Clock. Była to bardzo przyjemna niedziela spędzona z moim smoczym herbacianym stołem i dużą ilością przepysznej teinki:). Zapraszam do poczytania o drugim oolongu w serii, tym razem z wyższej oksydacji!
Spis treści
ToggleLiście herbaty
Na pierwszy rzut oka widać, że będzie to inna herbata niż poprzednio opisywany oolong. Liście tej tajwańskiej herbaty są zwinięte w małe ciemne kuleczki. Pochodzi ona z okolic miasta Beipu, w północno-zachodniej części wyspy. Według Five o’Clock liście, z których przygotowywana jest ta herbata jeszcze w trakcie rozwoju nadgryzane są przez pewien gatunek cykady, co rozpoczyna reakcje biochemiczne, które wpływają na smak herbaty. Proces oksydacji przeprowadzany jest w specjalnych komorach, w efekcie otrzymujemy herbatę oksydowaną na poziomie 60-65%. Następnie liście formowane są przy zastosowaniu bawełnianych worków, co wpływa na wygląd i sposób zwinięcia herbaty, którą parzymy.
Już po pierwszym parzeniu widać, że w środku znajdziemy także kawałki gałązek. Kolor liści jest ciemny i nie są one duże. Po wszystkich parzeniach nadal są dość sztywne i nie w pełni rozwinięte (ale w przypadku takich oolongów nie udawało mi się nigdy doprowadzić do pełnego rozwinięcia się liści tak jak w przypadku oolongów niżej oksydowanych).
Parzenie
Zaparzyłam 4 gramy herbaty w szklanym gaiwanie o pojemności 180 ml, czyli ponad 2 gramy na 100 ml. Jednocześnie trochę skróciłam czas parzenia do około minuty, wydłużając o paręnaście sekund kolejne parzenia. Woda o temperaturze około 90 stopni Celsjusza.
Przy pierwszym parzeniu kolor naparu jest słomkowy, złocisty. W smaku jest słodkawy, bez goryczki, czuć nuty delikatnie cytrusowe, powoli budzi się bukiet czakoladowo-karmelowy. Parzenie jest lekkie i orzeźwiające.
Drugie parzenie idzie w kierunku bursztynowym, kolor wchodzi w pełne złoto. Czuć nuty gorzkiej czekolady, karmelu, smaki charakterystyczne dla wysokooksydowanych oolongów, a do tego cytrusy. Słodycz w porównaniu z pierwszym parzeniem zanika. Pijąc to parzenie miałam wrażenie jakby te smaki były wyczuwalne mocno… w nosie i na podniebieniu:).
Trzecie parzenie było bardzo złote. Cytrusowe nuty powoli zanikają, czuć nadal smaki, które kojarzą mi się z tego typu oolongami, czyli gorzka czekolada, karmel, być może kasztany, o których pisze Five o’Clock. Ale tutaj z wszystkich trzech parzeń te nuty kojarzone z wysoką oksydacją są najbardziej wyeksponowane. Czwarte parzenie było podobne do trzeciego, herbata nadal pełna w kolorze i wydaje mi się, że można by ją jeszcze parzyć parokrotnie, w smaku powoli nuty zaczynają mi uciekać, ale jest jeszcze co obserwować i doceniać.
Informacje
Sklep: Five o’Clock
Cena: 37,50 zł za 50 gram
Test przeprowadzony dzięki uprzejmości Five o'Clock.