O tym, że Zurych ma ciekawe miejsca herbaciane słyszałam od znajomych. Ale nie sądziłam, że tak szybko będę szukać gdzie jest herbata w Zurychu. Jak do tego doszło?
W tym roku praca zabrała mnie w wiele ciekawych miejsc, dała szansę spotkać dawno nie widzianych znajomych i odwiedzić miejsca, które w mojej głowie istniały od lat, pełne kolorów wyobraźni. W grudniu minie ósmy rok pracy dla tej firmy, w której nadal rozwijam się, a moje dni są pełne wyzwań.
Ale nie o tym chcę Wam powiedzieć! W lipcu po raz kolejny poleciałam do Bazylei, gdzie obejrzałam zaćmienie księżyca. Podróż pozwoliła mi wrócić zahaczając o Zurych, którego nie miałam okazji jeszcze odwiedzić. Miałam niecały dzień na zwiedzanie i trochę pomysłów od znajomych co warto zobaczyć!
W drodze do Zurychu
Do Zurychu dojechałam około południa. Był też wcześniejszy bus, ale oceniłam, że i tak będę miała wystarczająco czasu na zwiedzanie. Porzuciłam walizkę w skrytce na dworcu i ruszyłam w miasto!
Pogoda sprzyjała: było ciepło, ale nie upalnie. Mimo wszystko dbałam o to by pić dużo wody. Wielkim plusem Szwajcarii jest pyszna woda prosto z kranu, a w przypadku spacerowania po mieście, to prosto z fontanny. Tak, fontanny tam serwują wodę pitną! A nawet jeśli by coś się zabłąkało, to miałam swój bidon z filtrem Brita – ostatnio mój ulubiony ekwipunek w podróży.
Herbaciarnia Shui Tang
Po zejściu z Lindenhof przeskoczyłam na drugą stronę rzeki, wdrapałam się pod górkę i zeszłam w wąską ulicę, gdzie miałam znaleźć herbaciarnię, o której tak dużo słyszałam przez ostatnie lata. Wielu herbaciarzy właśnie ją poleca jadącym do Zurychu – Shui Tang. Oto i najlepsza herbata w Zurychu!
Niemal ją minęłam, gdy nagle moją uwagę zwróciła ceramika w oknie. Zatrzymałam się by ją sfotografować, sprawdzić co to za sklep i wtedy okazało się, że to miejsce, do którego zmierzałam.
W mojej głowie to miejsce wyglądało zupełnie inaczej. Zdjęcia na stronie pokazują jasne wnętrze, więc spodziewałam się czegoś bardziej oficjalnego, nieco kawiarnianego. A tymczasem Shui Tang jest przytulną herbaciarnią w ciemnym drewnie, ze skrzypiącą podłogą. Czułam się jakbym odwiedzała kogoś w domu. Na początku, speszona, powiedziałam jedzącej obiad właścicielce, że chcę się rozejrzeć. Ona wróciła do jedzenia, a ja obejrzałam ceramikę, po kryjomu zrobiłam zdjęcie czy dwa, ale niestety żadnego obejmującego całe pomieszczenie.
Herbaciarnia nie ma opcji zamówienia herbaty na miejscu, prowadzona jest tylko sprzedaż. Chociaż podobno czasem można zasiąść na parzenie. Niestety, gdy przyszłam trwało rozpakowywanie świeżej dostawy herbaty, więc nie miałam tej możliwości.
Kogo spotkałam w Shui Tang?
Właścicielka, Meng-Lin Chou, mówi po niemiecku i trochę po angielsku. Dogadałyśmy się mieszaniną obu języków przy pomocy stałego klienta, który wszedł w trakcie naszej rozmowy i pomagał jako tłumacz. Dostałam trochę porad jakie herbaty i o jakiej porze pić. Zaopatrzyłam się we dwie zielone chińskie herbaty i otrzymałam nieco Alishan oolonga z 2012 roku do spróbowania.
Pani Meng-Lin Chou pochodzi z Tajwanu i od wielu lat pracuje z herbatą, jest członkiem szkoły japońskiej herbaty Urasenke, interesuje się herbatą chińską i tajwańską. Sama wybiera wszystkie dostępne u niej herbaty.
Wychodziłam z Shui Tang żałując tego, że szanse na ponowne spotkanie tej herbacianej osoby są dla mnie nieduże, a z chęcią posłuchałabym jej opowieści o herbacie. Być może jeszcze kiedyś uda mi się przemycić dzień w Zurychu i nasze drogi skrzyżują się raz jeszcze.
Herbata w Zurychu w delikatesach
Wiedząc, że zahaczyłam już o miejsca, które mnie interesowały zanurkowałam do dziwnego centrum handlowego. Skojarzyło mi się ono z tym w jaki sposób pokazywano Harrods’a w Londynie na starych filmach: wysepki z różnymi artykułami, niemal jak ryneczek. W podziemiach tego miejsca znalazłam delikatesy. Błąkałam się między regałami, aż znalazłam herbaty.
Co prawda nie po to pojechałam do Zurychu by kupować herbatę w sklepie spożywczym, ale takie przejrzenie półek co nieco pokazuje jak średnio jest odbierana herbata w danym kraju.
Zdziwiłam się bardzo pozytywnie. Oczarowały mnie małe płaskie puszki w kształcie tabliczki czekolady. Gdyby nie to, że mój bagaż już przekroczył swój limit i wciskanie tam dodatkowych rzeczy mogłoby się źle skończyć, to bym sobie taką puszeczkę sprawiła. Dopiero na zdjęciu zauważyłam, że genmaicha była w saszetkach!
Okazuje się, że w Szwajcarii zestawy herbat pakowane jak praliny są popularne. Nie obraziłabym się za taki prezent. Dodatkowo zdziwiłam się jeszcze bardziej po wzięciu do ręki opakowania: większość tych herbaty to herbaty klasyczne, czyste, bez dodatków. Ach! Ile ja się musiałam naszukać kalendarzy adwentowych tego typu, a tutaj takie cuda mają na co dzień!
Tym bardziej zakochałam się w pięknie zapakowanych herbatach w probówkach. Herbata tak cudnie się prezentuje! Zestaw po prawej zawierał głównie ziółka, ale ten po lewej zawierał już herbaty klasyczne. Bardzo dobrze, że nie miałam już miejsca w bagażu, bo bym zostawiła tutaj wszystkie moje franki!
A potem w samolot i do domu!
Zurych jest pagórkowaty oraz pełen wody. Szersze arterie łączą wąskie uliczki, zabudowa jest bardzo gęsta, a jezioro (żeglowne!) w środku miasta wymiata! 5 godzin, które miałam do dyspozycji w pełni wystarczyło mi na obejście całego centrum (od dworca do jeziora), a także zanurkowanie na godzinę do Muzeum Narodowego. Mimo iż turystycznie wiele obejrzałam, to nadal chciałabym tam wrócić: ponownie odwiedzić Shui Tang, spędzić godziny na rozmowie, pospacerować wąskimi ulicami, posiedzieć nad wodą. Szwajcaria jest wspaniała!