Dzisiejszy wpis inspirowany jest przemyśleniami z wczorajszej podróży pociągiem, więc będzie trochę inny niż wcześniejsze. Wsiedliśmy do niego o 12 w Lublinie, wysiedliśmy przed 22 w Szczecinie. Przejechana cała Polska wszerz. A w międzyczasie słońce, deszcze, burze, trochę chmurzasto i trochę bezchmurnie.
Spędziłam ten czas słuchając audiobooka 1000 szklanek herbaty, którego autorem jest Robert Robb Maciąg. Jest to książka podróżnicza o wędrówce rowerowej Jedwabnym Szlakiem (tamtędy wędrowały między innymi karawany z herbatą). Jak na tysiąc szklanek herbaty w tytule to niestety w samej książce jest mało czaju. To moja pierwsza książka tego typu i muszę powiedzieć, że miałam mocny rozdźwięk, bo ciężko mi było utożsamiać się z perspektywą autora, dość nerwowego (wydaje się z treści:), ale pewnie to kwestia stresu podróży). Gdzieś zabrakło mi, jak to ma miejsce w przypadku słuchanych opowieści, momentu na zadawanie pytań. Niektóre kwestie, które mnie interesowały, nie zostały poruszone lub zostały tylko nadmienione. Chiny ujęte zostały jako wspaniałe, ukochane przez podróżujących, ale chyba były zbyt długim tematem na tę książkę i zostały przycięte, a ja w sumie właśnie na nie tak czekałam. Na szczęście Robert i Ania mają swojego bloga Ku Słońcu, gdzie planuję poszukać więcej informacji.
W tamtą stronę jechaliśmy nocą, więc większość podróży przespałam. Tym razem za dnia miarowy stukot kół o szyny stymulował umysł, myśli uciekały w przeróżne tematy. Tak samo jest pod prysznicem gdy woda masuje łepetynę (ale tam nie można siedzieć tak długo jak w pociągu:)). Ach jak fajnie byłoby spędzić w Lublinie z tydzień, by spotkać się ze wszystkimi znajomymi, porządnie przeprowadzić tak wiele przerwanych rozmów, zobaczyć Mrau Cafe i sprawdzić czy istnieją w tym mieście sensowne herbaciarnie. Przejeżdżamy przez Poznań, tutaj też bym spędziła z tydzień, tylu znajomych, tyle miejsc, które powstały po mojej wyprowadzce, których jeszcze nie widziałam, i herbacianych osób, z którymi jeszcze nie wypiłam czarki… No i Wrocław, nie ma go na trasie tego pociągu, ale to kolejne miejsce gdzie już w samej Czajowni człowiek chciałby spędzić parę dni. I jak to wszystko pogodzić z pracą?
Gdy skończył mi się audiobook, telefon zaczął umierać z braku prądu, postanowiłam na tablecie otworzyć jeszcze ebooki Filiżanki Smaków, numery archiwalne, które zamówiłam gdy skończyli wydawać magazyn. Czytałam o tematach, jakich nie kojarzyłam z herbacianej blogosfery (więc na pewno sama niedługo poruszę), o podróżach (które chciałabym odbyć), trafiłam też na artykuł Małgorzaty Olejniczak o Cejlonie i oczywiście pomyślałam, że powinnam była miesiąc temu pewnie podesłać go Maciejowi z Kursu na Herbatę, który niedawno ze Sri Lanki wrócił.
Gdy już i tablet odmówił posłuszeństwa oddałam się podziwianiu zachodu słońca, w którego to mniej więcej kierunki zmierzaliśmy. Ostatkiem sił baterii telefonu podłączonego do power banka (już umierającego) uwieczniłam tę ognistą apokalipsę i zaczęłam rozmyślać na temat herbacianego święta jakie czeka mnie podczas wizyty w Krakowie w przyszłym tygodniu. Oprócz Tea Masters Cup planuję też porozmawiać z jak największą liczbą osób z branży. Jeśli się uda to czwartek wpadnę na warsztaty z medytacji z herbatą, a we wtorek wieczorem napiję się czaju w krakowskiej Czajowni, słuchając opowieści Piotra i Moniki o Gruzji.
A jak u Was minęła majówka?