Parzę herbatę na oko i węch

Przez wiele lat zainteresowania herbatą poznałam wiele sposobów jej parzenia. Słuchałam czemu takie są bez sensu, a inne lepsze i odwrotnie. Wychwalano mi parzenie gaiwanem nad dzbanki, małe dzbanki nad duże, sypaną nad saszetkową. I przyjmowałam tę wiedzę, jak pewnie jeszcze wiele wiedzy przyjmę przez następne moje herbaciane lata (bo droga herbaty się nie kończy:)). Ale na wszystko patrzę z przymrużeniem oka. Tak, doceniłam swój szklany gaiwan, ale nie używam go do każdej herbaty i nie zawsze. Herbaty drobniutkie raczej parzę w małym dzbanku z sitkiem. Tak, używam małego dzbanka by wielokrotnie parzyć herbatę z segmenty premium, ale sięgam po większy gdy parzę herbatę codzienną lub aromatyzowaną dla większej ilości osób. Tak, mam całą szufladę herbaty sypanych, ale mam też skrzyneczkę z dobrej jakości herbatami saszetkowymi na te chwile, kiedy nie mam na nic siły, albo chcę by ktoś mi zrobił herbaty, a nie mam pod ręką akurat mistrza herbaty:).

tea-1132529

Przez lata używałam różnych akcesoriów wspomagających parzenie. Wpierw był to stoper w telefonie, który pomagał przypilnować czasu parzenia. Potem pomógł też orientacyjnie określić temperaturę wody w otwartym naczyniu (10 minut i woda powinna nadawać się na zieloną herbatę). Potem wtykałam gdzie popadnie (no głównie do kubka) termometr do żywności, taki metalowy. Już łatwiej było określić temperaturę wody i czy już jest gotowa. Gdzieś po drodze, otrzymane w prezencie, pojawiły się klepsydry po 5 i 3 minuty. Pojawiły się różne aplikacje na telefon i komputer. Zaparzacze i kubki. A teraz dzbanek z regulacją temperatury, który uwielbiam. Ale jedna metoda, do której po latach zawsze wracam, i od której jakoś zaczęłam to robienie herbaty na oko i nos:).

08

Podczas tej metody nic mi nie skacze nad głową, że to już, albo, że to jeszcze 15 sekund zostało. Nie jestem pewna, czy w ogóle ma to sens, ale w większości przypadków herbata wychodzi. Wlewam gorącą wodę do kubka (nie szklanki) i trzymam przy nim rękę. Doświadczenie podpowiada moment, kiedy temperatura jest już dobra dla herbaty zielonej chińskiej (z japońską jednak bym tej metody nie próbowała pewnie, bo jest ona zbyt wrażliwa;)). Przy użyciu dostępnych narzędzi umieszczam liście w wodzie i obserwuję zarówno kolor naparu okiem, jak i jego zapach nosem. Mam wrażenie, że wyczekuję pierwszych nut garbnikowych, jeśli w ogóle są wyczuwalne nosem. Jest coś takiego w zapachu herbaty, że nosem czuję,  że to już, że już więcej nie mogę parzyć tej herbaty, że później już będzie gorzka.

Niebieski dzbanek

Nie powiem, że tą metodą nie udało mi się herbaty przeparzyć, ale jest ona zaskakująco trafna dla mnie. Jednak wymaga skupienia na herbacie cały czas, bo moment właściwej temperatury i czasu może umknąć. Jednak jest w tym więcej piękna herbaty niż elektroniki.

A jak Wy lubicie parzyć herbatę? Jaki jest Wasz ulubiony sposób? Pochwalcie się poniżej!

8 komentarzy do “Parzę herbatę na oko i węch

  1. Moim ulubionym sposobem jest parzenie w czajniczku kyusu, chociaż może się to zmienić po targach w Krakowie, gdzie planuję zaopatrzyć się w moje pierwsze utensylia do parzenia metodą Gongfu cha. Lubię też do parzenia różnych herbat dołączyć jakąś muzykę, puścić ulubioną playlistę 🙂 Bardzo relaksujące, a ponadto czas parzenia herbat można porównywać do długości piosenek – wtedy to już nie potrzebuję stopera 😉

    1. Ha! Racja! Dzięki za przypomnienie. Usredniajac piosenki mają po akurat te 3 minuty;-) U mnie ostatnim nabytkiem jest kyusu. Ale używam póki co tylko do japońskich zielonych, których tej wiosny wypijam na litry.

  2. To, że metoda „na oko i nos” wymaga stałego skupienia na herbacie jest dla mnie jej największym atutem. Warto uczyć się skupienia, poświęcenia jednej czynności na raz i umiejętności powiedzenia wszystkim tym arcyważnym sprawom „nie teraz”. Herbaciane aplikacje na telefon i komputer? Podrzucisz nazwy najciekawszych? Chciałbym sprawdzić, oczywiście z czystej ciekawości 😉

    1. W tej chwili mam Tea Timer Marka Rogalskiego. Prosty guzik na głównej, który w subtelny sposób odlicza zawsze 3 minuty. Ale znalezione mam więcej. Jak wrócę z Krakowa to podesle;-)

  3. Ja też lubię na oko:) W zasadzie moim ulubionym typem herbat są herbaty przeparzone, więc ogólnie jak parzę dla siebie to jest pełen luz relaks i spokój. Jak już chce coś przygotować porządniej to patrzę mniej więcej na ilości, czas i temperaturę. Jak do tej pory tylko kilka z wieeluuu herbat rzeczywiście wymusiły na mnie bardzo restrykcyjne pilnowanie się, a gyokuro do tej pory nie rozgryzłam.
    W sumie też odmierzam na „zdjęcia”:) Nastawiam parzenie, w czym akurat wygodniej, aparat w rękę, dwa- trzy zdjęcia i w zasadzie czas się kończy.

    1. Ha, parzenie na zdjęcia! Racja, zapomniałam o tej metodzie, która w sumie wychodzi jako dość popularna pewnie w gronie osób o herbacie piszących:). Chyba, że mają wsparcie i kto inny zrobi zdjęcie:).

      A Twoją gyokuro pamiętam jak opowiadałaś:)

  4. Ja też parzę na oko. Ze wstydem się przyznam, że choć kocham herbatę zieloną to nigdy nie sprawdziłam dokładnie temperatury wody. Podejrzewam, że zawsze używam zbyt gorącej. Natomiast bezbłędnie na węch wyczuwam herbatę czarną, której obecnie niemal nie piję. Kiedyś piłam taką z cytryną i cukrem. Czyste zabóstwo, i dla mnie i dla herbaty, ale za to jakie smaczne. I tak węchem byłam w stanie wyczuć czy herbata nie jest za mocna, czy dodałam odpowiednią ilość cukru i czy jest wystarczająco cytryny. I wszyscy dookoła patrzyli się na mnie jak na wariatkę, bo nawet nie musiałam jej próbować 😉 Pozdrawiam!

    1. Zielone chiński parzenie na oko jeszcze jakoś wytrzymują. Japońskie niestety miewają mniej cierpliwości i łatwiej je zepsuć lekko za wysoką temperaturą wody. A szkoda, bo są przepyszne!:)

      Ale w podróży chyba metoda „na oko” jest najwygodniejsza, nie trzeba ze sobą za dużo zabierać oprócz herbaty i jakiegoś sitka;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Powrót na górę